SPOSÓB NA CAŁOROCZNE DONICE

W czym sprawa?

No w tym, że większość miłośników roślin, tych z parapetami, tych z balkonami, tarasami, czy ogrodami ma zwykle donice z jednorocznymi kwiatami. I nie ma w tym nic złego. A wręcz – samo dobro. Jedynym mankament jest ich przemijanie. Ale ja nic sobie z tego nie robię.

Uwielbiam wczesnowiosenną ekscytację, kiedy moje donice na progu domu i tarasach obsadzam pierwszymi bratkami. Ze śniegiem na kwiatkach czy bez, bez trudu są w stanie przetrwać marcowe i kwietniowe chłody. Pod koniec maja ruszam po surfinie, petunie i pelargonie. Z początkiem jesieni następuje kolejna „zmiana warty” i w donicach pojawiają się aksamitki i astry. Wszystko pięknie, wszystko się zgadza oprócz tarasu z południowo-zachodnią ekspozycją, na którym dłużej niż kilka tygodni nie chcą utrzymać się żadne kwiaty. Tu jest bardzo gorąco i bardzo sucho. Nie ma szans na lekki, orzeźwiający wiaterek. Codzienne podlewanie i nawozy nie wystarczają.

Podróże kształcą

W czasie letnich podroży na południu Europy moją uwagę najczęściej przykuwały ogromne donice z drzewami oliwnymi, oleandrami, bugenwillami i tak bardzo popularną tam lantaną. Bo inne, bo egzotyczne, bo trudne do utrzymania w naszych warunkach. Aż tu nagle, kilka lat temu, na południu Francji, popołudniowy spacer po przepięknym Collioure i nieoczekiwane spotkanie z tak genialnie zaaranżowanym parapetem:

Spacerując dalej, odbyłam spotkanie z cudnymi w swej prostocie nasadzeniami w donicach. Niby nic wielkiego, niby żadne odkrycie, ale spójrzcie jakie eleganckie:

I jakie mają zalety ?

  • to najwytrwalsi z najwytrwalszych jeśli chodzi o wysokie temperatury
  • kochają „wodny minimalizm”
  • zawsze w bardzo dobrej formie, prezentują się bardzo elegancko
  • nie ma kwiatów, ale są przepiękne, ozdobne liście

A teraz czas na mnie

Ta myśl o donicach, ten pomysł i fenomen prostoty przyjechały ze mną do domu. A właściwie na mój gorący, letni taras. Tu mam stół, na którym stoją moi strażnicy, dobrze znani najwytrwalszym czytnikom bloga. I to właśnie oni dostali nowe, trwałe „fryzury”.

Fryzury, które przetrwały pierwsze lato, pierwszą zimę i cały sezon. I kolejny, i kolejny… Podlewane nie częściej niż raz na tydzień, czasem nawet raz na dwa tygodnie.

I dlaczego tak się cieszę ?

Cieszę się, bo mam sprawdzony patent na donice, które przepięknie spisują się w najgorętszej części ogrodu. Bez problemu przetrwały już 2 sezony. Rozchodniki i rojniki pięknie się rozrastają. Spokojnie zimują w zacisznym kąciku na tarasie. Latem cieszą swoim oryginalnym wyglądem.

A w pozostałych częściach ogrodu obsadzam donice bez żadnych ustalonych, dorocznych zasad. Bawię się kolorami i gatunkami każdego sezonu inaczej. Tak, jak mi podpowiada fantazja, tak jak mi w mojej „ogrodowej duszy” gra…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s